Rzeczy, które nas dzielą, są silniejsze niż te, które nas łączą.
W wypalonym świecie, w którym Unia przegrała amerykańską wojnę domową, a Wybrańcy zajmujący najwyższe stanowiska w rządach byłej Ameryki Północnej kierują się Przesłaniem zwiastującym koniec wszystkiego, jedyną nadzieją niedobitków ludzkości jest tajemniczy biały jeździec. Dni ostateczne nadchodzą, jak się okazuje, znacznie szybciej, gdy wędrowiec ten postanawia szukać zemsty za śmierć najbliższych, a jego byli towarzysze Jeźdźcy Apokalipsy budzą się do życia z własnymi planami.
Na wschód od zachodu. Apokalipsa rok pierwszy to wyjątkowa mozaika gatunków: fantastycznonaukowego westernu, politycznego technothrillera i wreszcie horroru sięgającego po motywy ze starożytnych wierzeń.
Jej autorem jest Jonathan Hickman (X-Men, Avengers, Fantastyczna Czwórka), uznany za jednego z najbardziej pomysłowych scenarzystów komiksowych ostatniego dziesięciolecia.
Za Człowiek z popkultury:
„Na wschód od zachodu: Apokalipsa – Rok Pierwszy”. I następna zacna komiksowa cegłówka. Oto
Mucha Comics zaserwowała tam solidną porcję Jonathana Hickmana. Ten jeden z najbardziej kombinujących i nieokiełznanych amerykańskich scenarzystów komiksowych do tej pory w Polsce jest znany ze swych pomysłów dla Marvela i z przerwanej (ale rewelacyjnej) serii „The Black Monday Murders”. Teraz dostajemy więc po raz pierwszy jego większą sagę, która nie jest ograniczona ramami uniwersum Marvela i w której Hickman mógł swobodnie rozłożyć skrzydła. I to jest czad!
Oto alternatywna historia Ameryki, w której Wojna Secesyjna potoczyła się trochę inaczej, USA podzielone jest na kilka mocno zantagonizowanych państw, a na to jeszcze nałożona jest dziwna, mocno porypana religia i autentycznych Czterech Jeźdźców Apokalipsy, z których Śmierć ma zupełnie inne zamiary niż pozostała trójka. I to punkt wyjścia skomplikowanej fabuły, która zaczyna się w 2064 r. Każdy kolejny z 15 zamieszczonych w tym tomie zeszytów rozwija ten świat, poszerza nam horyzonty i konteksty. Hickman (jak zwykle) bawi się przy tym różnymi interludiami, hasłami, przerywnikami, a wszystko to pięknie i klarownie rysuje Nick Dragotta.
To świat w którym naprawdę zasysa i już czekam na tom drugi, ale wciąż jeszcze jestem pod wrażeniem pierwszego. Tym bardziej, że całość kończy się sprawnie i atrakcyjnie podanym opisem świata łącznie z chronologią najważniejszych wydarzeń od początku XX wieku aż po start opowieści.
Takie komiksy lubię najbardziej. Wchłaniając potężną rozbudowaną sagę Hichmana jaką dał nam w „Avengers” i okolicach, czytając jego „Fantastyczną Czwórkę”, czekając na jego wersję „X-Menów” nie raz zastanawiałem się, jakby to było, gdyby ten gość zbudował sobie sam uniwersum od podstaw. I oto odpowiedź. Byłoby rewelacyjnie.